A ty Udałow to jakiego dżeza lubisz?
Wypuścił z ręki kiełbasę usłyszawszy skierowane do niego pytanie. Zatańczyła jak szalona między prawą a lewą dłonią, obie łapczywie próbowały ją ratować przed upadkiem w piach. Na szczęście zatrzymała się na wystawionym rozpaczliwie kolanie i Udałow chwycił ją w ostatnim momencie oburącz, jak linę ratunkową przed upadkiem w przepaść. Westchnął z ulgą. Śniadanie ocalone.
Jak to, jakiego dżeza? – spytał Miłego, który leżał w trawie syty, bo zjadł już pierwszą z bułek, którem mu matka do pracy pasztetem posmarowała.
No normalnie, jakiego?
Miły wsparł głowę dłonią, gryzł źdźbło trawy i leżąc bokiem mrużył oczy wpatrując się pod słóńce w nieogoloną, pobrużdżoną twarz Udałowa. Twarz ruszała żuchwą i mlaskała kiełbasą.
Jakiego niby dżeza, Miły - zapytał z ustami pełnymi śląskiej. Lubiał śląską na śniadanie. - Ocipiałeś?
Miły rzeczywiście dziwnie wyglądał. Był rozmarzony, rozkojarzony, rozmemłany. Obok niego, w kontraście, srebrzyła się głownia siekiery marki Hultafors, prawie nieużywanej, bo odebranej ledwie wczoraj przed przecinką od kierdziała. Znaczy się od kierownika działu, który wręczając mu ją, rzekł filozoficznie: - Tylko mi nie sprzedaj na wódkę, łachudro, innej nie dostaniesz i będziesz zębami tę przecinkę robił jak jaki bober.
Miły oszczędzał więc siekierę. Dziś do śniadania machnął nią ledwie ze dwa razy, a potem tylko łaził po lesie, gwizdał i gapił się w niebo. Udałow warknął na niego parorokrotnie, bo sam bez ustanku machał swoją, a samemu co to za robota na takiej galantej przecince. Ale Miły go ignorował. Aż zwlekli się razem na przerwę śniadaniową i tera jedzą.
Nic nie ocipiałem, bo podobnież każden lubi jakiegoś dżeza - odpowiedział po chwili chłopak gapiąc się nachalnie w twarz kompana z przecinki, jak na jaką gołą babę.
Udałow wsadził sobie palec w usta, musiał bowiem sobie wygrzebać śląską ze szczelin między ostatnimi zębami. Cmoknął, wypluł.
Ja tam żadnego dżeza nie lubię - mruknął Udałow w odpowiedzi i wgryzł się ostatnimi zębami, co w nich chwilę temu grzebał paluchem, w kiełbasę. I gadał dalej z pełnymi ustami - Lubię normalne muzykie...tego no... takie do rytmu lubie, melodie lubie, jak se ją zanucić można, nogą potupać. A nie tam dżeza-sreza.
Miły położył się na wznak, spojrzał w niebo, ale rękę wyciągnął w stronę Udałowa, a z dłoni wstrzelił palec wskazujący.
Czyli ty jednak gówno Udałow wiesz o dżazie po prostu, a szkoda, bo to i melodia w nim jest i do tupania i do gwizdania i do nucenia i do kobity obłapania, w dżazie wszystko to jest normalnie - powiedział Miły czym zdenerwował adwersarza, bo może i ten nie wiedział, ale po co tak brzydko się odzywać? Udałow odparł gorączkowo, trochę przy tym roztrząsając z ust kiełbasę, bo był wzburzony.
Ty się ode mnie odpierdol Miły, bo niegrzeczny też umiem być! Mundry się znalazł, byś lepiej przecinkę robił, a nie wałkonisz się od rana, a tera filofujesz i o dżazie gadasz. Skąd nagle dziś do łba ci dżaz wlazł, a?
Miły podrapał się za uchem, wypłuł źdźbło i rzekł
Przez świętego Rocha - powiedział i tym razem Udałow naprawdę się zakrztusił. Kiedy Miły przestał go walić w plecy, kaszląc spytał:
Jakiego kurna Rocha?
Normalnego Rocha, tego co z boku w kościele stoi, co się dziwisz?
Udałow zmrużył oczy i wytężył z całych sił umysł.
Ale że co Świety Roch ma do dżeza, kurde jego w taczkę, Miły? Ty jaki naćpany czy co?
Ma, ma - rzekł Miły, a wstawszy wolno na równe nogi podstemplował swą wypowiedź. - Ma.
Otrzepał robocze spodnie z trawy. Był piękny letni dzień. Słońce oświetlało i silnie grzało małą polankę, na której śniadali Miły z Udałowem. Otaczała ich zieleń lasu i ptasi rejwach. Ach, w takie dni żyć się chce jak cholera! I im chciało się żyć.
Mnie się Roch we śnie objawił - powiedział naraz szczerze Miły. - O dżazie gadalim. On mnie powiedział, że dżazz piękny jest i w tym śnie słuchałżech z nim tych fajnych melodii. To święty Roch mi powiedział, że każden lubi dżazz. To i ja go spytałem czy ty Udałow też lubisz. I on mnie rzekł, że Udałow też lubi.
Ja?
No. Też nie wierzyłem. Ale on powiada: Udałow to najbardziej lubi EYM Trio i Francesco Bearzattiego.
Udałow nie skończył kiełbasy. Zwisała mu teraz z prawej dłoni zapomniana. Twarz mu zastygła jak lawa Wezuwiusza w wodach Zatoki Neapolitańskiej, myśl ostatnia z niej czmychnęła. Zapytał:
Czego niby?
Francesco Bearzattiego i EYM Trio. Jak trio to znaczy, że w trójkę grają. A ten Bearzatti też z dwoma kumplami gra, a trio się nie nazywają. Muszę Rocha o to spytać.
Jak kurna spytać…
Normalnie, w piątek. W piątki do mnie przychodzi i se dżeza słuchamy. We śnie.
Francesco Bearzatti “Behind Anatomy”
Miły nieco mija się z prawdą, gdyż mu o tym św. Roch we śnie nie wspomniał, że w zespole Bearzattiego na ostatniej płycie jest trochę więcej instrumentów oraz jeden wielki muzyk obecny swym wielkim duchem. Lider gra bowiem na saksofonie tenorowym i klarnecie, a Stefano Risso oprócz kontrabasu obsługuje dźwięki elektroniczne. Jest ten trzeci, zorganizowany doskonale jak armia niemiecka, perkusista Mattia Barbieri. Elektronika wije się na całej omawianej płycie, tworząc harmonizujące tło jako pełnoprawny instrument, a nie wypełniacz przestrzeni. Powstała dzięki temu płyta z niezwykłym, niepowtarzalnym, dwuwarstwowym brzmieniem. Gdy w dal biegnie np. utwór “Marion vs Biegler” saksofon i elektronika pędzą obok siebie, w prostej linii, jak konie w husarskim wypadzie na Turka, ale ty słuchaczu drżysz i czekasz kiedy się rozłączą i pognają oddzielnie. “Full Optional” zaczynają szmery, stuki, szumy - to wszystko jest strasznie zagmatwane i poplątane, póki nie wkraczają żywe instrumenty. I wówczas robi się równo, rytmicznie, pieknie. Podobnie jest w “The Dreams” - takiej dziwacznej pląsawicy elektronicznej ogrywanej przez perkusję to ja w życiu nie słyszałem podobnie jak Miły.
Generalnie powstało bardzo oryginalne dzieło, niepodobne do niczego, co wcześniej słuchałem. Znajduję w tym wprawdzie echo ostatniego krążka Kenny Garreta, który równie śmiało czerpał z elektroniki, lecz Włosi poszli odważnie o krok dalej. Majstersztyk to zaś utwór “A La Guy Lombardo / More Blues / A La Guy Le Querrec” gdzie głęboki, wspaniały swing kuleje jak koń Karino w stylu Marcina Maseckiego, a muzycy świadomie za sobą nie nadążają, troszkę jak pijani, tylko siłacz perkusista unosi się ponad ziemię utrzymując to wszystko w ryzach i zapewne siwiejąc przy okazji.
Duchem obecny jest zaś Duke Ellinton, gdyż właśnie on stworzył ścieżkę dźwiękową do filmu “Anatomia Morderstwa”, który jest główną inspiracją dla całej płyty. Płyty, której koniecznie powinniście posłuchać, bo odważna nowoczesność spotyka tu dumną tradycję. Kto wygrał? Dajcie znać.
EYM Trio “Casablanca”
Jak św. Roch skojarzył francuskie EYM Trio z naszym prostym Udałowem? Tego ja drodzy Państwo nie wiem i chyba wiedzieć nie chcę. Wiem wszakoż, że jeśli lubicie nowoczesny fortepianowy modern jazz, to musicie koniecznie poznać tę płytę. Jest tam duch E.S.T., GoGo Penguin i Portico Quartet - ale wszystko podlane marokańsko-arabskim tradycyjnym sosem, jeśli takowy istnieje. Album nosi nazwę miasta, w którym nieszczęśliwy Bogart robił z siebie szlachetnego frajera, bo kochał Ingrid Bergman, ale kto z nas nie kochał Ingrid Bergman? O dziwo tytuł pierwszego utworu brzmi jednak swojsko, jak tytuł książki Kira Bułyczowa albo braci Strugackich “Piknik w Czarnobylu” i słuchając go wiemy, że panowie z EYM Trio mają jazz we krwi i limfie. Utwór jest rozbudowany, niemal kaskadowy, z rozlicznymi zmianami tempa. Tytułowy kawałek to z kolei prawdziwy jazzowy brylancik, chce się go słuchać jeszcze raz i jeszcze raz i bez końca. Gdyby członkowie E.S.T. urodzili się w Maroku, graliby dokładnie tak, z tymi jedynymi w swoim rodzaju arabskimi zagrywkami pnącymi się ku niebu jak pięć zawołań muezina. “No Madness” nie jest już tak arabski, ale za to przez sześć minut trzyma słuchacza w szaleńczych, zmiennych tempach. Mnie ten utwór podoba się najbardziej na płycie, bo ja lubię, jak jest szybko i na łeb na szyję w dżazie.
Muzyka tria jest melodyjna, łatwo wpada w ucho. Pierwszy plan zajmuje fortepian, a jego niektóre zagrywki są naprawdę mistrzowskie. Gra na nim lider, założyciel EYM Trio Elie Dufour, a grupę współtworzą kontrabasista Yann Phayphet i perkusista Marc Michel. Grupa stara się, aby słuchacz nie znudził się płytą, więc szybkie kawałki przeplata spokojnymi utworami, a te skrzą się melodiami i arabskim duchem jak np. “Midnight Damper” czy “Song for Anilou”.
EYM Trio tworzy niezwykły projekt wideo o nazwie Nomad Sessions, grając w wielu krajach, w każdych okolicznościach, niemal bez niczego. Utwory wykonane na walizkach na dachu Bogoty, podwórku Casablanki, ulicy z widokiem na Manhattan czy na pustyni Agafay w Maroku. O tym ostatnim wyste=ępie na żywo lider mówił: “Przed rozpoczęciem zdjęć na pustyni nie wiedzieliśmy, jak wietrznie może być na kilka minut przed zapadnięciem zmroku... I jak szybko zapada tam mrok w środku tego utworu!”
Mnie to wszystko strasznie się podoba.
A jak wy se tego dzeza słuchacie, z czego znaczy, jak ty patefonii nie masz Miły?
Miły zerknął na Udałowa spod byka, chwilę dumał nad czymś, aż wreszcie uśmiechnął się szeroko i rzekł:
Udałow, toż my słuchamy we śnie, a tam się słyszy po prostu. Mówi Roch co ma być słuchane i się słyszy, nie trza żadnej patefonii mieć, taż to sen. Ja ci Udałow dobrze radzę, ty wpadnij do nas w który piątek, se razem dżeza posłuchamy, to ty się przekonasz jaki on fajny jest. Święty Roch się nie myli, bo to święty Roch. Poznasz ty wtedy te tria co je lubisz, a nie znasz. No, dawaj w tę przecinkę, bo trza sprawdzić te nowe hultaforsy od kierdziała.
I poszli robić dalej przecinkę.
Z daleka przyglądał i przysłuchał się im duży pies, wyglądający zupełnie jak ten spod Piacenzy, który onegdaj przynosząc choremu Rochowi chleb i liżąc jego ranu pomógł mu cudownie wyzdrowieć ze śmiertelnej zarazy. Ale to przecież niemożliwe. Żaden pies nie żyje tyle lat.
Comments